Tocząca się we wszystkich podporządkowanych Moskwie krajach "zaostrzająca się walka klasowa", atmosfera powszechnej podejrzliwości trafiła i w szeregi bezpieczniaków. Badano ich kontakty towarzyskie, sprawdzano, czy nie kontaktują się z niepewnym elementem zwłaszcza z podziemnych organizacji niepodległościowych. Podejrzani – słusznie lub nie – byli natychmiast aresztowani i skazywani. Czujność została zachowana.
Jak pisze autor, w ramach "zaostrzającej się walki klasowej" wyciągano też bardziej zdecydowane konsekwencje za pijaństwo, kradzieże, bijatyki. Nie stosowano jednak nadmiernej gorliwości, najczęściej sądzone były te przypadki, których nie dało się ukryć.
Choć brzmi to dziwnie, to okazuje się, że nawet na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych zdarzały się przypadki karania funkcjonariuszy bezpieczeństwa za brutalność w śledztwie. Ale z drugiej strony, choć niby był zakaz stosowania niedozwolonych metod śledczych, to przełożeni powszechnie pouczali podwładnych, jak należy stosować tortury, by oskarżony złożył obciążające go zeznania. Były to zresztą powszechnie stosowane metody w całym kraju. Nic dziwnego, że funkcjonariusze aresztowani za znęcanie się fizyczne i psychiczne podczas przesłuchań byli często zaskoczeni, że łamią przepisy.
Najczęściej akcje przeciw brutalności były stosowane na pokaz i nie dotykały podstawy funkcjonowania bezpieki. Janusz Borowiec podaje statystyki, potwierdzające tę prawidłowość. W województwie rzeszowskim za zmuszanie aresztowanych przemocą do składania obciążających zeznań zostało skazanych w 1952 roku szesnastu funkcjonariuszy. Natomiast w latach 1953-56 nie przekazano do sądu żadnej sprawy karnej tego typu, mimo krytyki niedozwolonych metod, zwłaszcza konwejera, w okresie odwilży politycznej.
Jak podkreślił autor, decyzja w sprawie skazania funkcjonariusza zapadała w ramach tych służb na szczeblu centralnym. Państwo w państwie działało skutecznie. Również po roku 1956, gdy zdecydowana większość winnych stosowania tortur uniknęła kary.
Źródło: IPN