Henryk Pieczul (ur. 17 grudnia 1941 w Wilnie) – polski artysta fotograf. Członek rzeczywisty Okręgu Świętokrzyskiego Związku Polskich Artystów Fotografików (nr leg.: 528). Członek zwyczajny Sekcji Autorów Prac Fotograficznych Stowarzyszenia Autorów ZAiKS. Artysta związany z Kielecką Szkołą Krajobrazu. Honorowy członek Francuskiego Muzeum Fotografii w Bievres. Członek Świętokrzyskiego Towarzystwa Fotograficznego.
Absolwent Technikum Fototechnicznego w Warszawie, związany ze świętokrzyskim środowiskiem fotograficznym, od 1945 mieszka, pracuje i tworzy w Kielcach. Związany z fotografią artystyczną od 1973 roku – wówczas po raz pierwszy zaprezentował swoje zdjęcia na III Biennale Krajobrazu Polskiego w Kielcach. W 1976 roku został członkiem Klubu Fotograficznego „Kontrast”, funkcjonującego w Wojewódzkim Domu Kultury w Kielcach. W latach 1976–1978 należał do „Grupy 10x10” (fotograficznej grupy twórczej, działającej przy Kieleckiej Delegaturze ZPAF).
Na szczególną uwagę zasługuje pieczołowitość warsztatowa: oglądamy bowiem wykonane bez mała trzydzieści lat temu barwne powiększenia, które wciąż zachowały doskonałą jakość. To świadczy o ogromnej wiedzy i umiejętnościach czysto fototechnicznych Pieczula, bowiem w tamtych czasach w Polsce fotografia barwna opierała się głównie o przestarzałe technologicznie, mocno niedoskonałe materiały i procesy utrwalania obrazów barwnikowych. A on „skądś zdobył” (bo wtedy wiele rzeczy się „skądś zdobywało”) i wykonał świetną robotę z wykorzystaniem najnowocześniejszych – jak na tamte czasy – materiałów i chemikaliów!
Henryk Pieczul prezentuje zatem „kunszt kompletny”: łączy w tej wystawie zarówno wartość artystyczną przekazywanych treści z szeregiem żmudnych, rzemieślniczo wykonywanych prac w ciemni fotograficznej. Wszystko ręcznie, z wykorzystaniem powiększalnika i pełnej obróbki chemicznej – od pierwszego wywoływania obrazów, poprzez ich płukanie, odbielanie, ponowne płukanie, następnie drugie wywoływanie (tzw. barwnikowe), kolejny raz płukanie, wreszcie utrwalanie i… jeszcze jedno płukanie! Potem suszenie. Był dokładny i cierpliwy. To były długie godziny spędzone nad każdą odbitką. Dzięki temu do dziś zachowały wysoką jakość. Czy to nie robi wrażenia?
Przyjrzyjmy się zatem tym zdjęciom z należytym szacunkiem i zrozumieniem dla całej wielowymiarowej złożoności podjętego przez Autora tematu, trudów jego realizacji i osiągniętych efektów.
Ile jest dzisiaj jeszcze osób, którym by się chciało wykonać taki zakres prac przy pomocy tak „archaicznych” metod? I czy w ogóle poradziliby sobie?
Zapraszamy na otwarcie i wernisaż, godz. 18.00 w "Galerii u Strasza" - wejście od ul. Ściegiennego 2.
Źródło: Sławomir Zieliński