Są lata siedemdziesiąte. Stany Zjednoczone wycofują się właśnie z Wietnamu. I właśnie ten moment w historii, wybierają Bill Randa (John Goodman) oraz geolog Houston Brooks (Corey Hawkins), by zmontować z przyzwoleniem amerykańskiego rządu ekipę, w celu eksploracji jednego z ostatnich niezbadanych zakątków na ziemi- tajemniczą Wyspę Czaszki. Jak to w tego typu filmach bywa, na ekipę składa się cała gama barwnych postaci. W podróż w nieznane niczym ze scenariusza „Zaginionego Świata” wyrusza między innymi zgorzkniały były żołnierz i tropiciel James Conrad (Tom Hiddleston),oddział żołnierzy pod wodzą wojowniczego twardziela pułkownika Prestona Packarda (w tej roli niezastąpiony Samuel L. Jackson) oraz na osłodę piękna i dzielna fotografka wojenna Mason Weaver (Brie Larson). Później zobaczymy także Johna C. Reileya w roli Hank Marlow’a (ale tu już szczegółów zdradzał nie będę). Reżyser nie czeka zbyt długo i od razu wrzuca nas w wir akcji. Ekspedycja zbliżająca się do wyspy za pomocą helikopterów trafia na gorszy dzień jej władcy- King Konga. Mówiąc krótko, król nie jest zadowolony z wizyty i szybko uziemia podróżników. Od tej pory na piechotę będą przedzierać się przez ten wyjątkowo niebezpieczny świat odkrywając niebezpieczną prawdę…Mierząc się nie tylko z zagrożeniami jakie niesie ze sobą tajemnicza Wyspa Czaszek, ale być może przede wszystkim z tymi, które drzemią w nich samych.
W tym filmie jest wszystko o czym fani kina akcji mogą zamarzyć. Fantastyczne ujęcia, wartka akcja, która nie pozwala widzom się nudzić. Wielkie potwory i starcia między nimi mające potencjał zniszczenia średniej wielkości miasta. Amerykański budżet pozwolił twórcom na stworzenie rozbuchanych efektów specjalnych, które zadowolą nawet największych malkontentów. Tu naprawdę ciężko się nudzić, a puls rośnie wraz z tempem akcji. Zmianie, w stosunku do poprzednich odsłon uległ nawet sam King Kong. Niezaprzeczalnie urósł i nikt nie powinien mieć wątpliwości że ma do czynienia z naprawdę gigantycznym gorylem. Reżyser świadomie też zrezygnował z tak często eksplorowanego przez tą franczyzę wątku miłosnego między samotnym Kongiem, a ludzką kobietą. Tak więc o lovestory między ogromną małpą i Brie Larson możecie zapomnieć. King Kong Vogt-Robertsa w przeciwieństwie do wersji Petera Jacksona, nie jest romantykiem. Jest bohaterem na miarę współczesnego kina akcji. I tak jak Avengers czy X-men bronią ziemi przed najeźdźcami z kosmosu i innych wymiarów, tak Kong broni swojego „kawałka podłogi” (a przy okazji ludzkość) przed istotami groźniejszymi niż on sam.
Ten zabieg jest nie przypadkowy. Otóż Warner Bros planuje, wzorem Marvela, podnieść z popiołów historii całe swoje bogate „uniwersum potworów”. Już teraz słyszymy zapowiedź nowej Godzilli, a potem w klasycznym pojedynku zmierzy się z nią właśnie King Kong. Po seansie „Konga: Wyspy Czaszki” śmiało mogę powiedzieć, że będę czekał na ten film z niecierpliwością, którą można porównać tylko do oczekiwania na kolejną odsłonę „Gwiezdnych Wojen”.