Licząc od Warszawy w liniach prostych przelecieliśmy i przejechali samochodami i pociągami ponad 12 tysięcy kilometrów. Po krótkiej wizycie w Bangkoku, gdzie wyrabialiśmy wizy do Birmy (w Polsce nie ma takiej możliwości), polecieliśmy do Rangunu czy Yangonu (oni sami już nie wiedzą, która nazwa jest stara, a która nowa). Tam główną atrakcją turystyczną jest złota pagoda Shwedagon. Kolos imponujący wystrojem i wyposażeniem. Obejrzeliśmy też drobniejsze zabytki, prawdę mówiąc powtarzalne w azjatyckiej urodzie, czyli Budda wielki, mały, leżący, złoty, szmaragdowy itd. Ciekawostką była przejażdżka kolejową obwodnicą miasta. Liczy sobie 45 kilometrów. Pociągi obwodnicy, stanowiące główny środek transportu miejskiego, przejeżdżają przez dzielnice biedy i bogactwa, momentami opuszczają miasto, by znowu do niego wrócić. Przejazd pełnej trasy zajmuje trzy godziny. Zatrzymuje się m.in. na stacji wśród bazarowych stoisk, podobnie jak znane jest to z Tajandii. Super! - tak zaczyna się dziennik podróży po Birmie i Wietnamie. A jak się kończy? DŚT zaprasza 15 marca o godzinie 18.00 na spotkanie w Klubie Podróżnika.
Źródło: DŚT