Przegrałem swoje życie – tak rozmowę ze mną rozpoczął 42 letni Michał, który od blisko dziewięciu lat żyje na ulicy. Przegrałem życie i to nawet nie przez to – spojrzał z odrazą na butelkę prostego wina, które mu kupiłem w zamian za rozmowę. Otworzył ją i wziął duży łyk.
Ma zaledwie 42 lata, ale to dziewięć lat spędzonych na ulicy postarzało go o 20. Milczał wpatrując się w butelkę.- Jeśli to nie przez alkohol, to co się stało? -zapytałem. - Wszystko przez kilka błędnych decyzji, które podjąłem dziesięć lat temu, no i jeszcze ta żona. - Żona? - powtórzyłem z zaciekawieniem.
Bo to zła kobieta była
Jeszcze dziesięć lat temu Michał miał wszystko. Żonę, mieszkanie, samochód. Pracował w jędrzejowskim szpitalu jako technik. Szczęśliwy, młody człowiek, przed którym świat stał otworem. - Chciałem dzieci, ale Anka nie chciała – wspomina. Mimo to byliśmy szczęśliwi, tak mi się zdawało – dodaje. Pewnego dnia, jego świat zawalił mu się na głowę. Zachorował, nic groźnego, zwykła grypa. Zwolnił się wcześniej z pracy, wrócił do domu i – no jakby mi ktoś dał w mordę. Leżała tam z tym facetem, w naszym łóżku – mocniej ścisnął butelkę, wziął solidny łyk. Potem wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie. Wystąpił o rozwód, wyprowadził się z domu – Nie chciałem jej widzieć – kolejny łyk – zostawiłem jej dom, zamieszkałem w hotelu. Stracił pracę – Zapiłem kilka dni – przyznaje – nie dawałem znaku życia, więc mnie zwolnili. Po krótkim czasie stracił wszystkie oszczędności, więc sprzedał samochód - Trzeba było za coś żyć, opłacić hotel, kupić jedzenie i wódkę. Dużo wtedy piłem, chyba za dużo, ale chciałem zapomnieć – spojrzał na mnie, jakby szukał zrozumienia.
Pieniądze za samochód też szybko wyparowały. Musiał się wyprowadzić z hotelu. O powrocie do domu, nie było mowy. - Przyjechałem do Kielc, tuż przed sylwestrem 2000 roku. - Po co? - zapytałem. - Nie wiem, w Jędrzejowie nic mnie nie trzymało, a Kielce to duże miasto, myślałem, że znajdę jakąś pracę. Nie znalazł. Zamiast pracy poznał kilku innych bezdomnych. - Razem zbieraliśmy drobniaki, żeby kupić wino, mieszkaliśmy na dworcach PKP i PKS. Byłem zbyt dumny, żeby zwrócić się o pomoc do rodziny. O schroniskach nawet nie myślałem – wziął kolejny łyk wina, nie wiele mu zostało. Zaciekawiło mnie czy zażąda kolejnego. - A teraz? Kontaktowałeś się z rodziną? Bywasz w schroniskach? - Nie, z rodziną nie mam żadnych kontaktów, w schroniskach bywam czasem, głównie zimą.
Ding-dong, zegar na wieży Muzeum Zabawek wybił pierwszą w nocy. Robi się coraz zimniej. Zastanowiłem się, co by się stało, gdyby teraz podjechał patrol policji. Siedzimy na ławce na Placu Wolności, Michał trzyma prawie opróżnioną flaszkę wina i mi się zwierza. - Nigdy nic nie ukradłem – wtrącił nagle. - Wiem dobrze, co to głód, ale nigdy nic nie ukradłem – dodał, jakby szukał u mnie rozgrzeszenia. - Czasami poproszę o jakieś drobniaki na wino, czy chleb, człowiek musi jakoś żyć, nie? Przytaknąłem zamyślony. Michał dopił wino, flaszkę schował pod kurtkę – Zwrotna – wytłumaczył. Rozejrzałem się wokół, wszędzie już wiszą świąteczne dekoracje.
Świąteczny klimat
– A co ze świętami? - spytałem – obchodzisz je jakoś? - Wspólna kolacja z innymi bezdomnymi i księżulkami w Caritasie. Lubimy ten świąteczny okres, wiesz dlaczego? - Nie – odparłem szczerze zdziwiony. - Ludzie przed świętami robią więcej zakupów, wszędzie się spieszą. Chętniej rzucają drobniaki, byle się im dało spokój. – Ach, ta dobroć ludzkich serc – pomyślałem. - A na pasterce, to i napić się z małolatami można – dodał. - No i Sylwester, Sylwestra na rynku bardzo lubię, w tym tłumie ludzi przez chwilę zapominam kim jestem. – Nie chciałeś kiedyś wejść do kogoś na Wigilię? Zająć to puste miejsce? - zapytałem – A wierzysz w to, że ktoś by mnie przyjął? – zapytał zdenerwowany – Wiesz, gość w dom, Bóg w dom – odparłem. Nic nie odpowiedział. Siedzieliśmy chwilkę w milczeniu, zaczęło padać. – Masz może piątkę? - spojrzał z wyczekiwaniem. - Mam - powiedziałem sięgając do kieszeni. -Dzięki – rzucił jakby lekko zażenowany. – To ja pójdę po wino, a ty zmykaj do domu, pewnie ktoś się o ciebie martwi. Wstał i ruszył w stronę ulicy Sienkiewicza. - Do domu – powiedziałem sam do siebie. Jak to dobrze mieć dom.
Tekst: Wojciech Fiuk - student dziennikarstwa, swoje artykuły zamieszczał na łamach miesięcznika studenckiego "Adrenalina", obecnie publikuje je w swoim blogu.