Oryginalny komiks braci Russo, napisany wraz z Ande Parksem oraz zilustrowany przez Fernando Leóna Gonzáleza opowiada historię najemnika, który został wynajęty przez barona narkotykowego do odbicia jego nastoletniej córki porwanej przez rywala i przetrzymywanej w tytułowym Ciudad el Este.
Tyler Rake: Ocalenie" opiera się na tej samej, prostej osi fabularnej, różnice są jednak znaczne.
W rolę główną wciela się Chris Hemsworth, znany z ról ekranowych twardzieli (między innymi Thora z marvelowskich Avengers ). Jest najemnikiem, dręczonym osobistą tragedią, rzucającym się w każdą walkę z nadzieją, że już nie wyjdzie z niej cało. Tyler pracuje w międzynarodowej grupie specjalistów do zadań specjalnych, która dostaje zlecenie na odbicie syna jednego z największych baronów narkotykowych w Indiach. Porwał go jego rywal z Bangladeszu i tam głównie śledzić będziemy losy naszego bohatera
.
Tyle jeśli chodzi o fabułę, ale musicie mi wybaczyć. Tu na prawdę nie ma o czym pisać, jest ona prosta jak budowa cepa. Twórcy filmu od razu wrzucają nas do centrum akcji, nasz bohater szybko po trupach dociera do celu, a większa część filmu poświęcona jest jego ucieczce z oblężonego przez skorumpowaną policję i bandziorów miasta. Jeśli jesteście fanami kina akcji, "Tyler Rake: Ocalenie" nie zaskoczy was dosłownie niczym, kopiując sprawdzone motywy i przewidywalne zwroty akcji. No ale przecież to kino akcji, więc to nie intelekt powinien ucztować na seansie, ale nasze oczy i nadnercza, pompujące coraz więcej adrenaliny do naszego krwiobiegu.
W tej materii, Tyler Rake i jego arsenał, nie zawodzą. Sceny walki, kaskaderka oraz pirotechnika stoją tu na dość wysokim poziomie. Walkom i strzelaninom nie można w sumie nic zarzucić, oprócz tego, że już to widzieliśmy. Niejednorotnie w lepszym wykonaniu, chociażby wspominając kinowy hit z Keanu Reeves'em "John Wick", którego kolejne odsłony są lepsze od poprzednich. Nacisk kłądziony jest tu na realizm i dynamikę. Im bardziej nasz bohater krwawi, poci się i dyszy, tym bardziej wiarygodnie powinien wypadać w oczach widza. Bądź co bądź cel został osiągnięty, bowiem oglądanie Chrisa Hemswortha, gdy ciska przeciwnikami po ścianach to faktycznie niezapomniany widok. Jednak mimo paru mocnych scen, w tym świetnej sekwencji ucieczki ulicami Bangladeszu, ogólnie produkcja Netflixa wypada przeciętnie i śmiem twierdzić, że w przeciwieństwie do "Johna Wicka", nie zapadnie nam w pamięci na zbyt długo po seansie. To jeden z tych filmów, które obejrzymy do obiadu, ale na kolacji trudno nam będzie o nim podyskutować.
"Tyler Rake: Ocalenie" nie zebrał na świecie zbyt dobrych ocen krytyków, ale na oglądalność raczej nie może narzekać, głównie przez wzgląd na jego dystrybucję. Netflix bowiem nie polega na kinach, mając do dyspozycji najpopularniejszą platformę do cyfrowej dystrybucji filmów. Co więcej, do niedawna znana głównie z produkcji seriali, coraz śmielej zapuszcza się w rejony zarezerwowane dotąd dla Hollywood- wysokobudżetowych pełnych metraży. Bądź co bądź, w ostatnim czasie spod ich kamer wyszły świetne filmy takie jak "Irish Man" Martina Scorsese czy też nagrodzona Oskarem "Historia Małżeńska"."Tyler Rake: Ocalenie" na tle tamtych produkcji wypada blado, aczkolwiek nie można wykluczyć, że streamingowy gigant jeszcze nie raz zaskoczy nas mocnym kinem akcji. Na razie jednak, próby powielenia sukcesu "Johna Wicka", bo taką ewidentnie jest film braci Russo, nie należy zaliczać do udanych. Otrzymaliśmy film napakowany akcją, ale mocno przeciętny, nadający się co najwyżej na jednorazowy seans podyktowany brakiem pomysłów na ciekawy wieczór.