Z podobnym zabiegiem mamy do czynienia w przypadku filmu "Jak zostałem gangsterem. Historia Prawdziwa". Amerykanie mają swoich "Chłopców z Ferajny", "Casino" i generalnie kino gangsterskie Martina Scorsese oraz wielu innych twórców. My do tej pory mogliśmy liczyć na legendarne "Psy" Pasikowskiego, a w późniejszym czasie na Patryka Vegę, któy przyjął podobną strategię co do realizowania swoich filmów. Vega, po świetnym "Pitbulu" mocno jednak obniżył swoje loty, tworząc przestrzeń dla nowego zawodnika. W to miejsce żwawo wskakuje Kawulski, serwując nam film nie artystyczny, ale czysto rozrywkowy. Niezobowiązujący i niezbyt angażującą nasz intelekt, ale mimo to ciekawy.
Film przedstawia historię bezimiennego chłopaka opowiedzianą jego własnymi słowami, któego poznajemy już w latach siedemdziesiątych. Pochodzący z porządnego domu, ale nie pozbawiony wielkich ambicji młodzieniec, uwielbia wdawać się w bójki, a jego marzeniem jest zostać prawdziwym gangsterem. Obserwujemy rozwój jego przestępczej kariery, a także jego stosunku do swojego zajęcia. Nasz bohater zbiera po drodze wierną ekipę, zdobywa kochającą kobietę, a także coraz więcej pieniędzy i władzy. Typowa historia w stylu "od zera do bohatera".
Trudno napisać, żeby cokolwiek w scenariuszu "Jak zostałem gangsterem..." choć otarło się o zaskoczenie wytrawnego widza. Fabularne schematy filmu Kawulskiego były przerabiane w całej masie filmów sensacyjnych. "Od chłopców z Ferajny" po "Scarface'a" pokazywanie gangsterskich realiów, a raczej ich romantycznych wersji stało się jednym z najbardziej wyświechtanych filmowych klisz. Nie da się jednak ukryć, że oglądając "Jak zostałem gangsterem..." głębiej zapadasz się w fotel, z wypiekami na twarzy słuchając odniesień do autentycznych postaci polskiego światka mafijnego lat 90-tych, odkrywając szczegóły ich owianego legendą gangsterskiego życia. Jak już wspomniałem, jest to mocno romantyczna wizja, porównywalna do tej opisanej przez Francisa Forda Coppolę w "Ojcu Chrzestnym", po seansie którego, wielu z nas marzyło by być członkiem mafii. Maciej Kawulski właściwie narysował laurkę dla gangstera. Nasz bohater wierzy w lojalność ponad zarobek, honor i zasady, któych na próżno szukać wśród współczesnych przestępców. Ma lojalnych współpracowników, których traktuje jak braci, zapatrzonych w niego niczym w wodza, któym zresztą go nazywają. Trudno sobie wyobrazić by tak faktycznie wyglądały mafijne struktury. Co więcej, reżyser nie ustrzegł się przerysowanych scen melodramatycznych, które nie wypadają zbyt wiarygodnie, a wręcz psują efekt. Z drugiej strony Kawulski nie udaje, że to obraz prawdziwy, choć da się wyczuć, że ma sentyment do nakreślonej przez siebie wizji zorganizowanej przestępczości. Można również zauważyć, że próbuje bawić się konwencją, szczególnie jeśli zwróci się uwagę na sposób realizacji filmu.
Ten również nie jest niczym nowym. W pracy kamery, montażu i samym prowadzeniu fabuły widać mocną inspirację filmami Guya Ritchiego, takimi jak "Przekręt" czy "Porachunki". Ritchie, któy zaczynał jako reżyser teledysków, uczynił z tego swój znak rozpoznawczy, z którego twórcy "Jak zostałem Gangsterem..." czerpią pełnymi garściami. Nie da się ukryć, że robią to umiejętnie, więc film ogląda się z przyjemnością. Nie ma tu niepotrzebnych dłużyzn, akcja szybko posuwa się do przodu, co czyni z filmu doskonałą sensacyjną rozrywkę. Niedoskonałości, a raczej sztampowość opowiadanej historii rekompensuje żartobliwie wulgarny ton dialogów- zjawisko znane nam z "Psów" Pasikowskiego oraz filmów Patryka Vegi. To ciekawe zjawisko polskiego kina- słuchając soczystych "k..." i "sp....", w które polski język jest tak bogaty, odczuwamy cichą satysfakcję i przyjemną adrenalinę. Kawulski dobrze to rozumie i nie unika zarówno wulgarnego języka, jak i ostrych scen seksu i przemocy, które tak wielu z nas kojarzy z życiem filmowego gnagstera. To wszystko tworzy dynamiczny koktajl, który podnosi widzowi tętno i daje poczucie dobrze spędzonego czasu przed ekranem.
Mocną strona filmu Kawulskiego jest obsada. W głównego bohatera wciela się znany z roli Magika w "Jestem Bogiem"- Marcin Kowalczyk- moim zdaniem jeden z najciekawszych obecnie polskich aktorów. Świetnie wpisuje się w postać honorowego, idealistycznego gangstera, a jego intensywne spojrzenia rzucane z ekranu, tylko dodają mu wiarygodności. Bezapelacyjnie jednak, ekspresją i zaaangażowaniem ekran dominuje Tomasz Włosok- grający tutaj rozdartego emocjonalnie przybocznego głównego bohatera- Waldena. O tyle o ile wiodąca postać jest zimno kalkulującym gangsterem, to postać Włosoka jest jego drugim biegunem- agresywnym, nieopanowanym i brutalnym przestępcą, nie pozbawionym jednak sumienia i targających nim demonów. Razem tworzą dość pełne spektrum zachowań i postaw, które nazwalibyśmy gangsterskimi. W filmie zobaczyć można również piosenkarkę Natalię Szroeder, w roli ukochanej "wodza", której teatralne korzenie pozwalają zagrać zaskakująco dobrze, a także celebrytkę Natalię Siwiec w roli, no cóż, typowej "blachary". Obsadę uzupełniają epizodyczne role takich weteranów polskiego kina gangsterskiego jak Jan Frycz czy Janusz Chabior, na których świetny występ zawsze można liczyć. O tyle o ile fabuła filmu jest infantylna, trodno przyczepić się do aktorów. To co rzuca się w oczy, to fakt, że wszyscy bez wyjątku świetnie się bawią na planie filmowym, czego efektem są kreacje miłe dla oka.
"Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa" to nie jest kino artystyczne ani głębokie mimo że na takie próbuje pozować. Nie zalecałbym podchodzić do niego z estymą, jaka należy się niedoścignionym w tym gatunku "Psom" Pasikowskiego. Jest to jednak bardzo dobre kino rozrywkowe i sensacyjne, zrealizowane po "amerykańsku" w polskich realiach, co paradoksalnie idealnie wpisuje się we wszechobecny w filmie klimat lat 90-tych, gdzie wszystko co "z zachodu" było po prostu lepsze. Jeśli szukacie niezobowiązującej i dynamicznej rozrywki jest to pozycja, którą warto polecić. Szczególnie, że po upadku jakościowym Patryka Vegi, trudno szukać w polskim kinie rozrywkowym zdominowanym przez mierne komedie czegoś w podobnej konwencji. To dobry film sensacyjny, którego ponad dwugodzinny seans mija w mgnieniu oka i pozostawia miłe wrażenie. Tylko tyle i aż tyle.